Wychodzi na to, że nawet śmierć nie chroni już przed sequelami. A mogło byc tak pięknie - starzy dobrzy wojownicy ninja (ech, lata 70-te i 80-te się przypominają ;), kilka osób żywcem wyjętych ze świata a'la X-men, sztuki walki, wątek niejasnej przeszłości, trochę dramatu i obyczajówki.
To mógł być film dla wszystkich, a wyszedł dla (prawie) nikogo. Żli padają jak muchy, nawet Ci ze 'special powers' są właściwie po to, żeby kliku grafików komputerowych pokazało na co ich stać - mógł wyjść z tego całkiem niezły film 'boss na końcu każdego etapu' :). Oczywiście nie omieszkali zaoferować nam cudownej przemiany bohaterki, która po momencie kryzysu błyskawicznie przechodzi moment chwały.
Walki są kręcone metodą MTV, kiedy już może być ciekawie, szybki montaż powoduje, że właściwie każdy mógłby machać jak mu się podoba, bo i tak 15 kamer zrobi z tego 'porządne kung-fu'. No i obyczajówka - czekających na akcję z pewnością znudziło kilka momentów, inni nie doczekali się jakiegoś portretu psychologicznego. Niby krótki film, a okazuje się, że można nawet taką długość jeszcze skrócić.
Garner nawet się spisała, szkoda że większość czasu miała wyraz twarzy zimnej businesswoman skrzyżowanej z T-1000. Ogólnie - efekty specjalne to chyba najmocniejszy punkt tego filmu, co nie świadczy o nim dobrze. A mogło być tak pięknie...